Czy jest wskazane aby przygotować się na nadejście apokalipsy?

W chwili obecnej powinno już być jasne dla większości myślących ludzi, że znajdujemy się całkiem blisko ukartowanego upadku. Niektórzy mogą utrzymywać, że już widać oznaki „końca świata.” Nieważne. Ważne jest, aby dostrzec, że połączenie skorumpowanej polityki, korporacyjnej chciwości i militarnego podżegania do wojny popchnęły ekologiczne, społeczne i kulturalne serce tej planety na skraj stanu przedzawałowego. Co więcej, za tym stanem rzeczy nie stoją już gwałtowne przemiany natury, jak mogło mieć miejsce 10 000 lat temu, ale szczelna enklawa utkana przez sprawujących „władzę z za tronu” – szarą eminencję.

Program tej szarej eminencji zakłada stworzenie destrukcyjnej sieci, zaprojektowanej w taki sposób, aby ludność każdego dnia poddawana była działaniu toksycznej dawki leków mających na celu wzbudzanie nieprzerwanego strumienia niepokoju i strachu.

 Liczą oni na fakt, że do tego czasu i w obliczu ciągłego i nieprzerwanego bombardowania, zdecydowana większość rasy ludzkiej podda się ich „ochronie,” wierząc (aż będzie za późno), że każda nowa faza kryzysu spowodowana jest czymś innym niż zaplanowane przejęcie kontroli nad dźwigniami podtrzymującymi społeczeństwo.

Jednakże nawet najlepsze z planów ciemnej mocy mają słabe punkty. W trakcie kiedy społeczeństwo jest zamykane a natura sterylizowana, pojawiają się nieoczekiwane reakcje. Tornada nie podążają ściśle korytarzami zniszczenia wyznaczonymi przez program HAARP. Wojny w obcych Krajach nie zawsze można przeprowadzać zgodnie z planem. Nie każdy Kraj na tym Świecie chce poddać się hegemonii Stanów Zjednoczonych. Nie każdy bank zdziera skórę ze swoich klientów i napełnia złotem portfele dyrektorów. Nie każda globalna administracja chce ugiąć się pod naporem Monsanto. Nie wszyscy ludzie stają się częścią matrixa. W skrócie – jest opór. Zarówno wśród ludzi jak i w naturze. I ten opór wzrasta. Wreszcie, jest jeszcze niewidzialny opór kierowany przez siły eteru, które czuwają ciągle, aby przeciwdziałać najbardziej ekstremalnym z ponurych planów uknutych w enklawie.

I tutaj pojawia się dylemat. Jeśli ten trwający kryzys będzie objawiał się stopniowo, możliwe będzie znalezienie jakiegoś rozsądnego sposobu na złagodzenie każdej z jego fazy. Ale jeśli wszystko zawali się szybko, wielka rzesza ludzi będzie porwana z prądem razem ze szczątkami budynków i martwą materią organiczną.

Ponieważ ciężko nam wyobrazić sobie rezultat wydarzenia, które nie ma precedensu, przynajmniej w ostatnich 10 000 lat, perspektywa „szybkiego upadku”stawia przed nami bardzo osobliwą zagadkę. Mam na myśli zasadniczo „globalne” załamanie, które następuje na wszystkich frontach w relatywnie bliskim czasie.

Przygotowanie się do czegoś, czego do końca nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, wymaga szczególnej koncentracji. Wymaga wnikliwej obserwacji i analizy wzorów występujących w procesie dezyntegracji, który już trwa, nie pod jednym kątem, ale przynajmniej trzema lub czterema. Ten proces obserwacyjny musi być następnie dopasowany z intuicyjnymi spostrzeżeniami. Nasza reakcja na dostrzegalne zagrożenie powinna zawsze łączyć to, co intuicyjne, z racjonalnym.

W dalszej kolejności powinno się wreszcie podjąć decyzję, jakie kroki należy przedsięwziąć zanim sytuacja zrobi się poważna. Tak więc, przed rozpoczęciem jakichkolwiek psychicznych przygotowań do takiego działania należy najpierw wziąć pod uwagę istotną kwestię: siły dobra mogą zwiększyć swoją liczebność i moc w szybszym tempie niż siły destrukcyjne są w stanie ukończyć swoje dzieło zniszczenia. A gdybyśmy udzielili jeszcze pełniejszego wsparcia dla wyższego celu, moglibyśmy mieć własny udział w odwróceniu ostatecznego wyniku. W kierowaniu i kształtowaniu przyszłości naszej planety. Jeśli jednak nie udzielimy takiego wsparcia i zamiast tego skoncentrujemy się na realizowaniu własnego planu przetrwania, wysoce prawdopodobne jest, że rozegra się najgorszy scenariusz.

Widać więc, że o wyniku końcowym nie decydują żadne czarne charaktery, fatum czy Bóg. Decydujemy my. My, którzy otrzymaliśmy fizyczne, psychiczne i duchowe oręże do wypełnienia tej niezwykłej misji.

Z tego właśnie powodu zadaję pytanie: czy wskazane jest, aby w ogóle próbować przygotować się na nadejście apokalipsy? Czy nie powinniśmy raczej skoncentrować się w pełni na tym, aby zidentyfikować przyczynę i stanąć z nią twarzą w twarz?

Ryzyko jest takie, że poświęcając się psychicznym (i fizycznym) przygotowaniom, które uznawane są za niezbędne to tego, by przetrwać najgorszy scenariusz, uniemożliwiamy sobie podjęcie działań, które pomogą odwrócić równowagę sił od zbliżającego się nieszczęścia. Powstrzymujemy się od wspierania wielkiego zgromadzenia wspólnej ludzkiej kreatywności, która mogłaby zapewnić zwycięstwo niosącym światło. Te dwa podejścia pozostają ze sobą w sprzeczności.

Słyszę o obu, ale najczęściej słyszę dziś głosy wzywające do tego, aby zarzucić impuls wiodący do podjęcia zewnętrznego działania na rzecz wewnętrznego przygotowania do przetrwania. I tutaj pojawiają się bardzo subtelne różnice – ci, którzy nawołują do „odwrotu,” często robią to, nawiązując do duchowej lub religijnej doktryny. Na przykład, korzystając ze starożytnej mądrości chińskich mistrzów – Taoizmu i szkoły Lao Tsu. Tutaj wszystko jest jednością w wielkim jeziorze całkowitego bezruchu. Odnajdujemy w sobie to miejsce, w którym nie istnieje „czas.” Nie ma pośpiechu, nigdzie nie idziemy, nie mamy nic do zrobienia. Stan rzeczy „jest jaki jest.” Wyraźna energia wszechświata (ciemna i jasna) pozostaje w harmonii, w absolutnej równowadze… a my odzwierciedlamy ten odwieczny stan. W tym stanie przestajemy przyczyniać się do powstawania zamętu na świecie. Stan ten jest miejscem, w którym możemy spocząć i nasycić się… przez około godzinę dziennie.

Tak to właśnie widzę – jako punkt, do którego przybywa szukający wewnątrz. Punkt będący celem szukania wewnątrz. Jednakże, co ważne, to nie jest koniec. Jest to po prostu przystanek końcowy. Punkt przejściowy. Miejsce, w którym zbiegają się wszystkie drogi, ale z którego jednocześnie wszystkie drogi wychodzą. Jak szprychy w kole u roweru. To jest tylko jedna połowa oddechu – wdech – a kolejnym naturalnym ruchem jest druga połowa oddechu – wydech. Tylko jeśli wdech i wydech następują w rytmicznej zgodności ze sobą, odnajdujemy równowagę, ruch, zmianę, kreatywność. Zatrzymanie się w świecie wewnętrznym na dłużej niż potrzeba, żeby naładować swoje akumulatory kreatywności, oznacza duchowy eskapizm i prowadzi do oszustwa i nieuzasadnionej pobłażliwości wobec siebie. Kolejna fałda w Zasłonie Mai. Wydaje się, że wielu tam utknęło.

Jeśli ktoś zdecyduje się pozostać w tamtym miejscu całkowitego bezruchu, może ostatecznie utracić zdolność wydechu i chęć zasiania owoców, które zebrał w czasach specjalnego wewnętrznego pokoju.

Duch, który się nasycił, chce iść do przodu. Wrodzony instynkt popycha go na zewnątrz. Chce zasiać nasiona w szerszym świecie. Jest to zewnętrzny wydech kreatywności, powołany do życia poprzez wewnętrzny odpoczynek tego, co subiektywne.

Weźmy pod uwagę te drzewa, które wyrosły z nasion w szczelinach wielkich klifów podmywanych przez morze! Pokazuje to, jak nieustępliwy jest duch wychodzący na zewnątrz. Jednakże, jeśli nie rzucamy mu „wyzwań,”tylko zamykamy w kokonie, wtedy nawet duch w końcu słabnie i traci swoją niepowtarzalną siłę społeczną – pragnienie, aby wyjść na zewnątrz pomiędzy innych, aby się dzielić, rozprzestrzeniać i walczyć o pomyślne rozsiewanie boskiej energii.

W pewnych kręgach mówi się, że kluczową rolę w psychicznym przygotowaniu na wydarzenie apokaliptyczne odgrywa to, aby dostrzec, że siły napędzające nieunikniony upadek są „iluzją,” podczas gdy „rzeczywistości” można doświadczać tylko w wielkim bezruchu. Odwiecznej teraźniejszości.

Przewrotna siła tego przesłania polega na tym, że zdaje się ono oferować dogodne rozwiązanie problemu. Zamiast wychodzić w środku burzy i dołączać do tych, którzy forsują zmiany na lepsze, wydaje się, że można, bez poczucia winy, wycofać się do „innego” świata. Do takiego, w którym pozornie nie ma oznak zbliżającego się kryzysu. W którym nie ma się poczucia, że istnieje szczytny cel, któremu należy służyć poprzez wspólne działanie, które pomoże powstrzymać negatywny proces w chorującym świecie zewnętrznym.

W tym punkcie chciałbym powiedzieć, że fizyczne i strategiczne przemieszczenie swojego ja w konfrontacji z wyraźną oznaką anarchicznego państwa policyjnego jest czymś innym. Nie chodzi o to, aby odwrócić się plecami czy też uciekać. Chodzi o to, aby podjąć działanie. Takie, które zapewni mocniejszą podstawę dla oporu i zaplanowania natarcia. Jest to część wydechu.

Wystarczy tylko, że przypomnimy sobie okropieństwa Auschwitz, żeby uświadomić sobie, co dzieje się z tymi, którzy nie podejmują ważnego strategicznego działania w obliczu zbliżających się oznak przejęcia władzy przez faszystów. Nie można więc mylić świadomego, zaplanowanego odwrotu i zmiany pozycji będącej aktem ucieczki opartej na strachu lub też odwrotu do wewnętrznego sanktuarium iluzji. Są to diametralnie różne postawy.

W świecie zachodnim – i poza nim – widoczny jest współcześnie represyjny reżim z góry narzuconej hierarchicznej władzy. Możemy sobie z nim radzić tylko na dwa sposoby: zjednoczyć się, aby zburzyć ten ubliżający nam dom z kart albo zamknąć oczy i wycofać się do świata nadziei, modlitwy i złudy. Taki odwrót wymaga przekonania samego siebie, że kiedy pojawi się policjant w wojskowych butach i rozwali nasze drzwi, w jakiś sposób nie będzie to ciągle miało wpływu na naszą zdolność do przebywania w naszym wybranym sanktuarium.

Dlatego wydaje mi się, że oddawanie się gruntownym przygotowaniom na nadejście „czasu kryzysu,” jest złym programem. Zaszczepia on w ludzkim umyśle zwodniczy ciąg myślowy, którego źródło znajduje się bliżej centrum skrzywionego programu ciemnej mocy niż ścieżki ludzkiej i planetarnej emancypacji. Ma on do zaoferowania eskapizm duchowy, w czasie gdy potrzebna jest zdecydowana asertywność. Mocne przekonanie dotyczące siły danej nam od Boga na to, by przezwyciężyć siły ciemności, które nas uciskają.

Nie przyszliśmy tutaj, aby się ukrywać w jakimś rezerwacie chronionej szczęśliwości. Jesteśmy tu po to, aby zbudować nowy świat oparty na miłości i prawdzie. To jest działanie wydechu – i jeśli warunkiem koniecznym do odniesienia sukcesu jest tutaj zdemaskowanie i zdetronizowanie tej niewielkiej enklawy pozbawionych empatii megalomaniaków, którzy grają główną rolę, niech się tak stanie. To jest nasz przywilej. Więcej – nasza konieczność. Nikt inny tego nie zrobi. Powtarzam – nikt inny tego nie zrobi.

Nasza odwaga jest ich upadkiem. Nasze tchórzostwo jest ich paliwem. A teraz odwróćcie się. Przestańcie oferować swoją boską krew wampirom. Wyruszcie w obronie tej dzielnej i pięknej planety. I pamiętajcie: aniołowie nie będą działać, zanim my nie zaczniemy działać. Tak już jest.

———————————–

Julian Rose jest rolnikiem ekologicznym, międzynarodowym aktywistą, prezesem Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi-ICPPC ( www.icppc.pl www.eko-cel.pl ) i pisarzem. Informacje na temat jego książki, pt. Zmieniając kurs na życie. Lokalne rozwiązania globalnych problemów można znaleźć na www.renesans21.pl . Kolejna pozycja autora, W obronie życia, ukaże się jeszcze w tym roku.