…Od kiedy przybyłem do Polski około 12 lat temu, zawsze uderzał mnie ogromny potencjał jaki kryje się we wnętrzu tak wielu Polaków. Gdyby tylko można go wykorzystać i skierować na osiągnięcie głębszej przemiany, której tak wielu uczestników spotkania wydawało się wypatrywać. Gdyby tak się stało, wtedy Polska w sposób niejako naturalny objęłaby rolę lidera w Europie, zamiast oczekiwać, że ktoś inny przejmie tę rolę, i trwać w przekonaniu, że Polacy mogą nadal tylko grać drugie skrzypce w grze prowadzonej przez kogoś innego…
To było piątkowe popołudnie 15 marca 2013 roku. Kobieta za szklaną szybą w krakowskiej kasie nie do końca rozumiała moje próby zdobycia rezerwacji na pociąg do Gdańska. W końcu zapytałem czy mówi po angielsku: „nie” odpowiedziała krótko i odesłała mnie do innego okienka. Tam, inna pani powiedziała, że owszem, rezerwacja jest możliwa, ale z uwagi na to, że pociąg z Warszawy do Gdańska, na który chciałem zdobyć miejscówkę, już rozpoczął podróż (gdzieś niedaleko rosyjskiej granicy), to na tę część podróży nie da się tego zrobić. Jednak napisała notkę dla konduktora i dopięła ją do biletu.
I tak zaczęła się moja podróż, której punktem docelowym byłą ulica Doki numer 1 w Gdańsku, a konkretnie spotkanie zorganizowane przez NSZZ Solidarność, który przystąpił do działania w odpowiedzi na stale pogarszającą się i coraz bardziej beznadziejną sytuację polskich obywateli, których polityczny establishment poddaje coraz większej aksploatacji, pomimo już istniejącego przepracowania i nie pozwalających na związanie końca z końcem niskich płac.
Dla mnie – brytyjskiego rolnika i prezesa Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi, spotkanie to było kolejnym krokiem na drodze do kulturowej inicjacji. To była szansa doświadczenia autentycznych korzeni współczesnej Polski, w historycznym miejscu powstania pierwszej Solidarności w 1980 roku, które w efekcie doprowadziło do obalenia i likwidacji opresyjnej, wojskowej dyktatury generała Jaruzelskiego.
W czasie gdy pokryte śniegiem szachownice polskich pól, migały w ramie okna niczym czarnobiałe obrazy na 16 milimetrowej kamerze dawnych filmów, ja sam zastanawiałem się nad tym, co tak naprawdę osiągnięto dzięki latom ciężkiej walki jaką prowadziła Solidarność. Latom w czasie których Polacy raz jeszcze powstali by odzyskać wolność, odebraną przez obcych najeźdźców. Myślałem o tym, w jakim stopniu ta dzisiejsza Polska jest „wolna”.
Nadzieje na wyzwolenie pod opiekuńczym parasolem zachodniego kapitalizmu i jego napędzanego konsumeryzmem stylu życia, okazały się chimerą, a „Amerykański Sen” odsłonił swoje drugie, koszmarne oblicze. W jakim stopniu Jeffrey’owi Sachsowi udało się oszukać Polskę w 1989r.? Jak wielka była cena, którą przyszło zapłacić Polsce za „wolność” na amerykańską modłę?
Chicagowska szkoła ekonomii nigdy nie miała zamiaru dostarczyć Polsce „polskiego rozwiązania” problemów, jakie przed nią stały po upadku komunizmu, to co miała do zaoferowania to jedynie „rozwiązanie amerykańskie”: zatruty puchar pełen pożyczek Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Pożyczek tak skonstruowanych, że ich spłacanie wymagało przymusowej wyprzedaży najlepszych części polskiego majątku narodowego zagranicznym korporacjom.
Potrzeba jedzenia zmusiła mnie do udania się na wędrówkę kołyszącymi się wagonami PKP do wagonu restauracyjnego. W ciągu ostatnich 30 lat bardzo wiele podróżowałem po Europie pociągami – i na podstawie tych doświadczeń plasuję jedzenie w wagonach restauracyjnych PKP jako jedno z najlepszych w Europie kontynentalnej, jeśli wziąć pod uwagę stosunek ceny do jakości usługi. Zamówiwszy u miłej obsługi swoje pierogi ruskie, czekając na posiłek, zająłem miejsce na swoim stołku. Ludzie gawędzili pomiędzy sobą, podczas gdy kucharz zajmował się swoją robotą w małej, kołyszącej się kuchni. Żadnej mikrofalówki, żadnych wcześniej podgrzanych do jedzenia gotowych posiłków, prawdziwa kuchenka gazowa, z prawdziwymi składnikami wrzucanymi do garnka. Prawdziwe jedzenie!
Moje myśli znowu powędrowały w kierunku Solidarności i tej niesamowitej dawki bałtyckiego światła jaka padła przez okno nadziei na stos papierów leżących na mocno wysłużonym biurku zarządu związku. Na jednym z nich widniał nagłówek „Trzecia droga”, a pod spodem dzielono się pomysłami na temat tego jak budować zarządzaną przez pracowników kooperatywę według zasady „rządu ludu” dla ludu. Nie komunizm i nie kapitalizm, ale trzecia droga.
To właśnie informacje o tych dokumentach dotarły do uszu Miltona Friedmana oraz jego chicagowskiej szkoły ekonomicznej i uruchomiły dzwonki alarmowe. Polska miała zbyt wielkie znaczenie strategiczne dla hegemonistycznych planów USA, aby pozwolić jej na rozwijanie swojej niezależności i autonomicznego systemu ekonomicznego. Posiadała też swoje skarby do zagrabienia: zaprawioną do ciężkiej pracy siłę roboczą – przyszłych konsumentów, fabryki, niewyjałowioną ziemię rolną, liczne bogactwa naturalne i położenie geograficzne, istotne dla Ameryki w jej planach zorientowanych na hegemonistyczną ekspansję w kierunku wschodnim.
Rząd amerykański miał chrapkę na jak największy kawałek z polskiego tortu, po tym jak Rosja odtrąbiła swój odwrót z tego rejonu. Wybrano wtedy Geoffrey’a Sachsa jako wysłannika do wykonania zadania, jakim była infiltracja władz Solidarności i zduszenie w zarodku jakichkolwiek pomysłów związanych z ideą trzeciej drogi.
U ludzi, którzy dniami i nocami zastanawiali się nad znalezieniem najlepszej formuły pozwalającej uwolnić Polskę od garbu zadłużenia i zapewnić pełne zatrudnienie dla ciężko doświadczonych pracowników, pojawienie się dobrze ubranego i gładkiego w obejściu Geoffrey’a Sachsa musiało budzić mieszane uczucia. Jednak na jego korzyść przemawiały papiery uwierzytelniające jakich dostarczyła mu odbyta niedawno ryzykowna misja ratunkowa w Ameryce Południowej. Recepta jaką miał do zaoferowania to była recepta całkowicie neoliberalna. Polegała na pozbyciu się wszelkich udziałów państwa w przedsiębiorstwach i wysłaniu zaproszenia do światowych poszukiwaczy ekonomicznych łupów, aby zainwestowali swój kapitał w słabnącą gospodarkę. W ten sposób zainicjowano mechanizm przejęcia gospodarki przez zagraniczny kapitał, nigdy nie konsultując tego ze społeczeństwem.
Kelner przyniósł do mojego stolika talerz pierogów ruskich. Klasyczne, proste polskie danie, nawet z charakterystyczną nutką nawiązującą do słowiańskich kuzynów ze wschodu. Proste i smaczne. Byłem bardzo zadowolony, pałaszując tę kiedyś typową dla polskich chłopów potrawę.
Brytyjskie jedzenie w bardzo dużym stopniu utraciło już ten charakter. Wielka Brytania została uwiedziona przez północnoamerykański fenomen Fast Foodów (szybkiego, śmieciowego jedzenia) i supermarketów w latach 80 – tych ubiegłego wieku. Fenomen, którego istotną cechą jest posługiwanie się wizualną atrakcyjnością dla ukrycia zasadniczych braków treści. Obecnie Wielka Brytania próbuje odnaleźć swoją utraconą duszę i na nowo odkryć zalety prostego, lokalnego jedzenia, dla którego produkty wyhodowano w tradycyjny i przyjazny dla środowiska sposób, w oparciu o głęboko ludzkie zasady oraz troskę o inne istoty.
Polska mogłaby łatwo uniknąć tej okrężnej i kosztownej drogi poprzez manowce fast foodów, ucząc się na pomyłkach innych i nie powtarzając brytyjskich błędów. Wystarczyłoby rozwijanie praktycznych i bezpośrednich relacji rynkowych pomiędzy rolnikami i konsumentami, które pozwalałyby ominąć napędzany chciwością system supermarketów. Jednak moje wysiłki by zachęcić do takiego podejścia (które sam skutecznie zastosowałem w swoim gospodarstwie) były na ogół przyjmowane raczej ze sceptycyzmem niż z entuzjazmem.
Poruszenie w przedziale zapowiadało nasze rychłe przybycie do Warszawy. Zarzucając na ramiona swój plecak, wtopiłem się w tłum ludzi, zmierzających w piątkowy wieczór do najróżniejszych miejsc przeznaczenia, zajętych rozmawianiem przez komórki i snuciem planów na weekend. Godzinę potem wsiadłem w pociąg do Gdańska. Nawet samo słowo Gdańsk wywoływało aurę historycznych wspomnień poprzez swój związek z powstaniem Solidarności.
To był luty 1989 roku, kiedy znajdowałem się w samym centrum batalii przeciw działaniom rządu brytyjskiego, który próbował wtedy wprowadzić zakaz sprzedaży niepasteryzowanego mleka, gdy w skrzynce pocztowej znalazłem numer gazety „Wiadomości rolnicze” z tytułem na pierwszej stronie: „Polska do wzięcia”. Do dzisiaj pamiętam dreszcze jakie mnie przeszyły, kiedy go zobaczyłem i przeczytałem zawartość artykułu. Polska została uwolniona od komunizmu i teraz Zachód mógł do niej wkroczyć aby zgarnąć co smakowitsze kąski z narodowych skarbów. W przypadku „Wiadomości rolniczych” chodziło o ziemię rolną. Pierwsze z wielkich przejęć właśnie się zaczynało, a Polska otwierała wrota obcym najeźdźcom, tak jak instruował ją Geoffrey Sachs. Nie miałem przedtem kontaktu z Polską, ale poczułem jakby ktoś wbijał mi nóż w serce.
Sachsowi udało się dokonać swojego ”cudu” i Komisja Krajowa Solidarności zrezygnowała z „trzeciej drogi”. Zamiast tego skierowała Polskę na tory nowej okupacji. Tym razem była to oświetlona barwnymi neonami okupacja neoliberalizmu i zachodnich odmian kapitalizmu, wspieranych przez międzynarodowy Fundusz Walutowy, Unię Europejską, Bank Światowy i innych globalnych pasożytów. Zastanawiałem się, kogo znajdę dzisiaj w słynnej Sali BHP przy ulicy Doki numer 1 w Gdańsku. Ile zrozumiano z tej trudnej lekcji historii? Czy idea trzeciej drogi znów powróci? Czy marzenie o PRAWDZIWEJ WOLNOŚCI nadal będzie żywe?
Pociąg do Gdańska z głuchym dudnieniem wtoczył się na peron. Nie miałem rezerwacji na miejsce siedzące, a moje próby wejścia do wagonu z miejscami sypialnymi napotkały na stanowczy sprzeciw obsługi. W jedynym przedziale w którym były wolne miejsca, nie działało światło i ogrzewanie, podczas gdy temperatura na zewnątrz sięgała 12 stopni mrozu. Wydawało się mało prawdopodobne abym w takich warunkach zdołał zasnąć. Jednak na którejś z kolejnych stacji część pasażerów wysiadła i udało mi się znaleźć przedział gdzie było ciepło, a następnie wcisnąć na ławkę okupowaną już przez trójkę potężnych mężczyzn.
Moi współpasażerowie mieli wszyscy znużone twarze, na których malował się wyraz ponurej rezygnacji, jaka jest udziałem wszystkich tych, którzy miażdżeni są tak samo beznadziejnym socjoekonomicznym status quo. Monotonia codziennej, co najmniej 8 godzinnej harówki za nędzną pensję, która nie może satysfakcjonować nawet najbardziej oddanego pracownika. Czy to naprawdę słuszne, by składać całe swoje pracownicze życie w ofierze i spędzać je w odgórnie kierowanym, niewolniczym kieracie, najczęściej mając nad sobą zadowolonego z siebie i nie dbającego o innych szefa, który napełnia sobie kieszenie owocami cudzej pracy?
Na moim zegarku była 4.45. Niespokojna i w większości bezsenna noc miała się na szczęście ku końcowi. Tylko 15 minut dzieliło nas od stacji Gdańsk Główny. W oknie pojawiały się światła zaniedbanych podmiejskich budynków i blokowisk jakie można dzisiaj zobaczyć na obrzeżach wszystkich europejskich miast.
O 5 rano, na gdańskim dworcu nie dzieje się zbyt wiele. Widać jedynie grupki pasażerów kierujące się ku zimnej szarości, czekającego na poranek miasta. Potrzebowałem czegoś ciepłego do picia żeby dojść do siebie. W stacyjnych budynkach otwarte było tylko jedno miejsce zaspokajające te potrzebę – Mac Donalds. Nie, dziękuję bardzo panie Sachs. Nawet zmęczony i głodny nie zamierzałem ulec i stanąć w kolejce, żeby wydać moje pieniądze w kasie arcyrabusia, żywiącego się cudzym bogactwem.
Pierwsze autobusy i tramwaje odjeżdżały już do odległych dzielnic, podczas gdy ja skierowałem się do centrum miasta. Powietrze było rześkie i niosło ze sobą zapach Bałtyku, szczęśliwie przeganiając smród masowo produkowanego zatrutego mięsa, które jest znakiem firmowym Mac Donalda i jego wyjątkowo obrzydliwego wspólnika jakim jest KFC.
Zatrzymałem się na chwilę we wrotach starego miasta, urzeczony widokiem świateł poranka opromieniających wspaniałe fasady starych kupieckich domów, które wznoszą się przy głównej ulicy. To w nich przejawia się prawdziwa duma miejsca i duma ze swojej profesji – kunszt wielkich rzemieślników tamtych czasów. Te budynki radują duszę. Pokazują piękno tradycji, która niemal kompletnie znikła ze współczesnego planowania i architektury. W pewien sposób dumny duch powstania z 1980 roku też znajduje tutaj swoje odbicie, chociaż samo powstanie zrodziło się w surowym, pokrytym żwirem otoczeniu stoczniowych doków kilka kilometrów dalej, a dokonali go robotnicy nie żywiący mrzonek o swojej wielkości.
Dopiero o 7.00 otworzyły się pierwsze miejsca, gdzie można było zjeść ciepłe śniadanie. Siedząc przy stole z widokiem na Długi Targ, zacząłem robić notatki na nadchodzące spotkanie. W plecaku miałem 120 ulotek z tekstem, który przygotowaliśmy wspólnie z Jadwigą Łopatą na potrzeby gdańskiego spotkania. To było stanowcze przesłanie do jego uczestników, aby połączyć siły i jednym głosem wezwać do zablokowania dokonywanej przez polski rząd wyprzedaży polskiej ziemi ornej cudzoziemskim korporacjom. Zamiast tego powinniśmy domagać się zagwarantowania żywnościowej niezależności i suwerenności narodu poprzez wspieranie i docenienie znajdujących się pod ogromną presją tradycyjnych gospodarstw rodzinnych. W dalszej części tekstu domagamy się uchwalonego przez parlament jednoznacznego zakazu zarówno uprawy jak sprzedaży GMO – nasion zniszczenia, a nie jednego albo drugiego, jak ma to miejsce obecnie. Żądamy także zniesienia niezwykle restrykcyjnych w Polsce przepisów dotyczących żywności, które w odróżnieniu od niemal wszystkich krajów UE, uniemożliwiają rolnikom sprzedaż wytworzonych w gospodarstwie produktów bezpośrednio w lokalnych sklepach i na lokalnych rynkach. I wreszcie tekst ulotki podnosi argument, że rolnicy są jedną z ostatnich grup na linii oporu przeciw korporacyjnemu przejęciu łańcucha żywieniowego, wymuszenia na nas i przyszłych generacjach toksycznej diety opartej na GMO i odbierania nam wolności (http://icppc.pl/index.php/pl/home/47-polskie/informacje/454-list-otwarty-do-narodu-polskiego.html)
Posilony solidnym polskim śniadaniem skierowałem się w kierunku miejsca, gdzie zrodziła się Solidarność. Po drodze uderzyło mnie jak bardzo rejon stoczni zmienił się z tętniącego kiedyś życiem centrum budowy statków w pozbawioną życia turystyczną atrakcję. Dlaczego taki jest zawsze los miejsc gdzie rodziły się wielkie zmiany. Kim i czym są potęgi, które wykupują rewolucję, a następnie sprzedają ja jako atrakcję turystyczną?
Słońce jasno świeciło, kiedy zbliżałem się do celu wędrówki. Grupy związkowców kręciły się po sali przygotowując miejsce spotkania i sprawdzając stare czarno-białe fotografie zdobiące ściany. Samo miejsce jest dzisiaj niemal w stanie upadku za wyjątkiem jednej wielkiej konstrukcji pokrytej od góry do dołu rusztowaniami. Żurawie stoczniowych dźwigów znajdują się nieopodal, ale stoją bezczynnie, a teren gdzie 33 lata temu miały miejsce pierwsze zgromadzenia protestujących robotników, zaczyna być opanowywany przez chwasty.
Sala wkrótce zaczęła się zapełniać. Około 400 osób zgromadziło się aby wysłuchać i wygłosić przemówienia oskarżające rząd i domagające się prawa do legalnego ogłoszenia referendum jako autentycznego wyrazu woli społeczeństwa. W kolejnych przemówieniach zgromadzeni słyszeli o tym jak dotkliwy jest kryzys dochodów w Polsce, jak bardzo wykorzystywani są pracownicy walczący o to by zarobić chociaż na skromne życie, jak wyprzedawana jest polska ziemia rolna, która przechodzi w ręce zagranicznych przedsiębiorstw za sprawą rządu, który jest bardziej zainteresowany dotacjami z Unii Europejskiej i wyprzedażą resztek majątku narodowego niż prawdziwymi potrzebami obywateli, jak sprowadzane są do kraju nasiona GMO, pomimo twierdzeń rządu o zakazie ich uprawy, jak rolnikom nie pozwala się sprzedawać żywności przetwarzanej domowymi metodami w lokalnych sklepach, bo rząd wprowadza przeciw nim ultrarestrykcyjne przepisy i jest zdecydowany by oddać władzę nad rynkami sieciom supermarketów. To tylko niektóre z tematów jakie były poruszane. Do momentu kiedy na mównicę wkroczył Przewodniczący Solidarności Piotr Duda, ponad 80 mówców wygłosiło swoje jednominutowe przemówienia, wśród nich byłem ja i wlacząca z nami od lat Edyta Jaroszewska-Nowak, rolniczka z zachodniopomorskiego.
Kiedy słuchałem pełnych pasji wystąpień, moje myśli skierowały się ku sformułowaniom jakie znalazły się w zaproszeniu do przyjazdu na spotkanie. Autorzy przekonywali w nim, że Solidarność nie zamierza wywoływać rewolucji, a dalej podkreślali, że uczestnicy spotkania chcą jedynie mieć możliwość „normalnego życia” i podstawowego bezpieczeństwa socjalnego. Zastanawiałem się co oznacza „normalne życie”. Normalne to znaczy takie jak gdzie? Czy Polacy ciągle wyobrażają sobie, że istnieje jakiś inny europejski kraj, w którym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko funkcjonowało jak należy bez walki i podziałów, jakich świadkami było miejsce tego spotkania? Budowanie czyichś nadziei na tego typu abstrakcji wydawało mi się czymś absurdalnym. Prawda tymczasem jest taka, że obywatele wszystkich państw europejskich zmagają się z problemem nieudolnych rządów, korupcją wielorakiego stopnia, skandalami i brakiem dobrego przywództwa.
Od kiedy przybyłem do Polski około 12 lat temu, zawsze uderzał mnie ogromny potencjał jaki kryje się we wnętrzu tak wielu Polaków. Gdyby tylko można go wykorzystać i skierować na osiągnięcie głębszej przemiany, której tak wielu uczestników spotkania wydawało się wypatrywać. Gdyby tak się stało, wtedy Polska w sposób niejako naturalny objęłaby rolę lidera w Europie, zamiast oczekiwać, że ktoś inny przejmie tę rolę, i trwać w przekonaniu, że Polacy mogą nadal tylko grać drugie skrzypce w grze prowadzonej przez kogoś innego.
Być może wzywanie do „rewolucji” wydaje się niewłaściwym sformułowaniem, jednak nie ulega wątpliwości, że właściwie zaplanowane, oddolne powstanie mające na celu wyzwolenie eksploatowanych ponad wszelką miarę ludzi, jest warunkiem koniecznym, dla tego, żeby Polska stanęła na własnych nogach i posuwała się na przód z dumą i nadzieją. Ogólnonarodowy lament pod hasłem „nie jesteśmy wystarczająco dobrzy” jest już przeterminowany. Polacy powinni sobie przypomnieć, że ich kraj był kiedyś najbardziej rozwiniętą demokracją (o ile nie cywilizacją) w Europie. Bardziej niż mocno reklamująca się w tej dziedzinie Wielka Brytania. Polska jako kraj, który zachował swego rodzaju duchowe dziedzictwo, jakie przenika polskie społeczeństwo, jest na gwałt potrzebny na pierwszej linii frontu zarówno narodowej jak i międzynarodowej walki o lepsze jutro, w coraz bardziej zdezorientowanym i zdominowanym przez materializm świecie.
Swobodna ekspresja ducha nie może być zamknięta. Prawdziwie ludzki duch znajduje się poza zasięgiem autorytarnych struktur. Polacy są dzisiaj na krawędzi jego realizacji. Kiedy nadejdzie przełom, wtedy nastąpi wystawianie rachunków za dekady walki i znoju pod jarzmem samozwańczych władców, którzy swoją pozycję wykorzystywali jedynie do eksploatacji innych i osobistych korzyści kosztem drugich.
Z tych rozważań wyrwało mnie pełne pasji przemówienie Edwarda Kosmali, przywódcy rolniczych protestów. Potem przypadły dwie minuty jakie razem na swoje wystąpienia mieliśmy ja i Edyta. Niestety, nie starczyło ich na zakreślenie szerszego obrazu, jaki miałem nadzieję przedstawić zebranym, obrazu ukazującego jak bezwzględne są siły realizujące obce interesy, w swoim dążeniu do przejęcia tego co jeszcze zostało z polskiego majątku. Chciałem powiedzieć o tym, że rolnicy stanowią jedną z ostatnich prawdziwie niezależnych grup zawodowych w społeczeństwie. A także o tym, że jeżeli udałoby się przekonać obywateli do bojkotu supermarketów i dokonywania zakupów bezpośrednio u rolników, wtedy przyszłość tego wspaniałego kraju byłaby zabezpieczona na pokolenia na przód, tak samo jak zdrowie jego mieszkańców.
Nadal jestem przekonany, że prawdziwa rewolucja zacznie się od rolników i ziemi. Ziemia prezentuje najniższy wspólny mianownik dla wszystkich naszych podstawowych potrzeb: jedzenia, wody i schronienia. To najbardziej pierwotne dobro bez którego naród nie będzie się w stanie utrzymać, tak samo jak nie będą w stanie przetrwać bez niej poszczególni ludzie. Jeżeli to podstawowe źródło życia i utrzymania nie pozostanie w rękach tych, którzy są zakorzenieni w jego mądrości, wtedy taki naród musi upaść. Jeżeli Solidarność ma wykazać swoją niezależność i autentyczność to musi wystąpić i walczyć o narodowe i regionalne bezpieczeństwo żywnościowe. Musi zrozumieć znaczenie dziejowego momentu i odwrócić proces przejmowania polskiej wsi przez korporacje. Musi pomóc ludziom uwolnić się z korporacyjnej tyranii i uzależnienia od żywności GMO, która okazała się nie być niczym innym niż opatentowaną bronią masowej zagłady.
Jeżeli Solidarność ma być prawdziwie oddolnym ruchem ludowym, wtedy nie może pacyfikować swoich członków, ale musi podjąć inicjatywę i uczynić rząd odpowiedzialnym za jego współudział w narodowej wyprzedaży. Musi przyjąć śmiały i autentyczny plan, który doprowadzi do przywrócenia sprawiedliwości i uczciwości w codziennym życiu, tak aby prawdziwy duch, który tkwi głęboko w narodzie, znowu miał szansę ujrzeć światło dzienne.
Pojechałem do stoczni gdańskiej z nadzieją, że będę mógł pomóc w nadaniu rozmachu procesowi, który odmieni losy tego dumnego kraju. Jednak ograniczenia czasowe nie pozwoliły mi podzielić się z zebranymi wieloma myślami, które powinni byli usłyszeć: o tym, że to technokratyczne elity Unii Europejskiej w zmowie z najważniejszymi figurami obecnego rządu rozdzierają Polskę na strzępy. I że czynią to za cichą zgodą obecnego Premiera, którego wygórowane ambicje sięgają wysokich stołków w unijnej hierarchii. Aby jakikolwiek ruch na rzecz zmiany społecznej był skuteczny, musi być dobrze poinformowany o motywacjach tych, którzy zajmują kierownicze pozycje., inaczej nie ma mowy o zmianie dominującego klimatu politycznego w kraju.
Co Polacy osiągnęli dzięki długim godzinom źle płatnej pracy jaka jest udziałem większości z nich? Oprócz zaspokojenia oczywistych i najbardziej podstawowych potrzeb, bardzo duża część dochodu narodowego przeznaczana jest na spłatę odsetek na rzecz Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Europejskiego Banku Centralnego. Te dwie instytucje to najwięksi beneficjenci zjawiska polegającego na tym, że polski dług narodowy jest obecnie siedem razy większy niż był w roku 1989(*). Polacy mają jedne z najwyższych stawek podatkowych (VAT), jednak owoce takiej polityki nie wracają z powrotem do społeczeństwa. Zamiast tego lądują w kieszeniach międzynarodowych karteli bankowych, które kontrolują dzisiaj większość planety.
Żebranie w Brukseli oznacza zniewolenie i okupację. Żebranie od kogokolwiek jest tym samym. Jednak taki los będzie udziałem Polaków, dopóki znacząca część ich samych nie przebudzi się i nie przejmie kontroli nad losem swojego kraju. Czy jest możliwe, że do narodowej świadomości przebije się wówczas idea „trzeciej drogi”, o której przed ponad 20 laty była już mowa w tym samym miejscu? Czy jest możliwy plan, który nie byłby ani komunizmem ani kapitalizmem? Czy ma on szansę zdobyć takie samo poparcie i wywołać taki zapał jaki poderwał naród do działania w 1980r.?
W drodze powrotnej jechałem w przedziale sypialnym z młodym Polakiem, który właśnie wrócił z kursu dla pracowników platform wiertniczych wydobywających ropę z głębokiego dna morskiego w okolicach Aberdeen w Szkocji. Życzliwy i pomocny jak wielu Polaków, których spotkałem przez te wszystkie lata. Opowiadał mi o ćwiczeniach, z których jedno polegało na sytuacji uwięzienia w cylindrycznej kapsule, która została rzucona do basenu z lodowatą wodą. Imitowała ona wnętrze małego helikoptera. W czasie kiedy nabierała wody, obracano ją tak, aby zaburzyć orientację człowieka w środku. W ciągu 7 sekund musiał on zlokalizować dźwignię bezpieczeństwa, uwolnić pas bezpieczeństwa i wypłynąć na powierzchnię.
Jeżeli Polacy potrafią zwycięsko przejść przez takie próby, to dlaczego nie zwrócić się do własnego kraju i nie rzucić wyzwania zwyrodniałym przywódcom, którzy zagradzają Polakom drogę do mocy i chwały?
Autor: sir Julian Rose, rolnik, aktywista, pisarz, prezes Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi – ICPPC, www.icppc.pl www.eko-cel.pl
(*) Obecnie, po wyprzedaniu większości państwowego przemysłu(!), dług Polski wynosi około 288 mld dolarów, a więc jest 7 razy większy niż w 1989 roku. Roczny koszt jego obsługi to około 12 mld USD.