Nasz porozrywany łańcuch pokarmowy

      Brak komentarzy do Nasz porozrywany łańcuch pokarmowy

Gościnnie wystąpi KRISS – niepozorny rogalik

tłumaczenie: Zofia Pasternak

Termin „łańcuch pokarmowy” odnosi się do etapów, które składają się na drogę, jaką żywność pokonuje od punktu wyjścia do punktu końcowego na widelcu. Obejmuje to przetwarzanie żywności oraz konsumpcję.
Łańcuch pokarmowy funkcjonuje w obrębie dynamicznego cyklu życia. Takiego, który wyraża nierozerwalny związek pomiędzy glebą, rośliną, zwierzęciem, a człowiekiem i kończy się ponownie w glebie. Tak więc, jeśli którykolwiek element tego cyklu jest zatruty lub osłabiony, ma to bezpośredni wpływ na pozostałe trzy elementy.
Jeśli zachowana jest całkowita równowaga, cykl ten staje się dynamicznym kołem zdrowia. Każdy element wspiera i wzmacnia pozostałe, w efekcie czego z jednej strony mamy wzbogaconą, żyzną glebę oraz prawdziwą, bogatą w składniki odżywcze żywność. Całą pracę wykonuje sama natura, a rolnik wspiera działanie natury.
Ekologiczne systemy rolne funkcjonują według tego wzorca – tego „koła zdrowia”. Wszystkie biodegradowalne elementy wracają do gleby, włączając w to obornik, będący produktem ubocznym przy hodowli zwierząt, a uprawy rotują na poszczególnych polach. Są to fundamentalne działania, bez których nie mogłoby być mowy o zachowaniu cyklu zdrowia, a żywność, którą zjadamy, nie mogłaby odżywiać ciała, umysłu i ducha.
Niestety, większość produkowanej dzisiaj komercyjnie, postindustrialnej żywności, którą można znaleźć w supermarketach i sklepach sieciowych na Zachodzie, nie jest wytwarzana w ten sposób. Wprost przeciwnie. Większość tak zwanej „żywności”, to wysoce zubożone wersje prawdziwego jedzenia – w dodatku zazwyczaj toksyczne.
Pytanie brzmi: dlaczego?
Ponieważ w systemach tych nie szanuje się fundamentalnego prawa ziemi, które mówi, że należy zwrócić wszystkie biodegradowalne odpady do gleby i zmieniać uprawy na polach, by uniknąć powstawania chorób gleby.
Zamiast tego, w systemach ukształtowanych głównie tuż po drugiej wojnie światowej, zboża, rośliny oleiste, warzywa i owoce uprawiane są w warunkach, które nazywamy „monokulturami”. Oznaczają one stosowanie metod, w których nie ma rotacji upraw, a odchody zwierząt nie są wykorzystywane jako obornik i nie wracają do ziemi.
Jak zatem zapewnia się żyzność gleby?
Nie zapewnia. W komercyjnej, masowej produkcji żywności stosuje się syntetyczny azot, który sprawia, że rośliny rosną, natomiast gleba nie jest wcale użyźniana. Stosuje się także środki chemiczne, by zwalczać choroby, które rozwijają się w glebie z powodu braku rotacji. Całe mnóstwo środków chemicznych. Dzielą się one na grupy: pestycydy (zwalczają szkodniki); herbicydy (zwalczają chwasty), fungicydy (zwalczają grzyby). Naszej uwadze nie powinien ujść w tych definicjach nacisk na „walkę”. Wszystkie te środki agrochemiczne mają militarne korzenie – wywodzą się z przemysłu związanego z produkcją amunicji oraz gazów bojowych w czasie drugiej wojny światowej. Zaraz po zakończeniu działań wojennych zostały przeniesione do sektora rolnego.
Większość komercyjnie produkowanych owoców, warzyw i zbóż pryskana jest tymi „wojennymi” chemikaliami trzy do ośmiu razy w ciągu roku. Wiele upraw opryskuje się wszystkimi trzema rodzajami. Udowodniono, że są one rakotwórcze i mogą powodować wiele innych poważnych problemów zdrowotnych.
Praktycznie cała żywność supermarketowa pochodzi z systemów opartych na intensywnej produkcji, w której na masową skalę stosuje się chemikalia. Tak jak rządom, systemom tym nie zależy na rolnictwie na małą skalę. Zależy im tylko na zyskach. Nie obchodzi ich ani zdrowa gleba, ani ci, którzy spożywają ich produkty.
Tylko ekologiczna uprawa ziemi, która często utożsamiana jest z uświęconymi tradycją gospodarstwami rodzinnymi, daje pewność, że żywność jest bogata w składniki odżywcze, odpowiednio przetwarzana i sprzedawana zazwyczaj lokalnie – Prawdziwa Żywność.
Zwierzęta hodowane w dużych komercyjnych gospodarstwach a także w betonowych gospodarstwach wielkotowarowych (większość świń oraz drobiu), karmione są paszami wieloskładnikowymi, na które składają się wyprodukowane przy użyciu chemikaliów zboża opisane powyżej.
Większość tych wieloskładnikowych pasz jest modyfikowana genetycznie, a jej głównymi składnikami są soja i kukurydza GMO.
Czy to oznacza, że praktycznie całe mięso, mleko, jajka, owoce, warzywa i zboża zawierają chemikalia?
Tak. Pozostałości środków chemicznych występują we wszystkich rodzajach żywności. Czasami w mniejszych stężeniach, a czasami w większych. Wytyczne (rządowe i przemysłowe) określają dopuszczalny „bezpieczny” poziom pozostałości chemicznych, ale tak naprawdę nikt nie wie, co jest bezpieczne, a co nie oraz czy jakikolwiek poziom toksyczności (czy to jeśli chodzi o pozostałości środków chemicznych czy pozostałości GMO) w żywności w ogóle jest „bezpieczny”.
Spożywanie trucizn nie jest zalecane. Jedzenie żywności ze zmienionym DNA (GMO), wyprodukowanej przy użyciu chemikaliów jeszcze podwaja ryzyko. A to ryzyko rozciąga się na całe żyjące środowisko – gdy łączy się chemiczne opryski i modyfikację genetyczną, by zabijać wszystko, co w normalnych warunkach wyrosłoby naturalnie pośród upraw i dalej w szerszym środowisku naturalnym: dziko rosnące kwiaty (traktowane jako chwasty), zioła, rzadkie trawy oraz owady, pszczoły, ptaki, które odżywiają się nimi, a także mikrofauną żyjącą w glebie.
Tak właśnie wygląda „monokultura” – kultura, w której tylko jeden gatunek ma przetrwać. A to, kochani, dotyczy w zasadzie całej żywności, jaką znajdujemy na półkach supermarketów.
Ze względu na fakt, iż takie systemy rolne występują powszechnie, około 45% ziemi rolnej na świecie oficjalnie określa się terminem „zdegradowana” lub „bardzo zdegradowana” – gleba na tych ziemiach jest martwa.
Odsetek ten wzrasta każdego roku, ponieważ olbrzymie przedsięwzięcia rolne, które dostarczają produkty dla czołowych sieci super- i hipermarketów, ciągle rozbudowują swoje imperia, pozbawiając przy okazji ziemi małych, tradycyjnych rolników. Ta swoista „czystka” ma miejsce przy aprobacie Światowej Organizacji Handlu, Unii Europejskiej, NAFTA oraz TTIP, a także większości rządów oraz głównych światowych organizacji zajmujących się handlem.
Okej, tak przedstawia się obraz tego, co dzieje się na ziemi. A teraz pokażę wam, co ma miejsce w kolejnej fazie – na etapie przetwarzania żywności.
Tak więc, wszystkie te wynaturzone i toksyczne składniki trafiają do fabryk, które wytwarzają produkty końcowe zalegające na półkach sklepowych. Zabrakłoby nam miejsca, gdybyśmy chcieli opisać tysiące, jeśli nie miliony, przetworzonych produktów, które każdego dnia i każdego roku schodzą z linii produkcyjnych na całym świecie. Zamiast tego, postaram się przybliżyć szczegółowo jeden przykład produktu, który posłuży nam jako model pośród tysięcy podobnych produktów w Stanach Zjednoczonych i Europie.
Przyjrzyjmy się więc jednemu z typowych, produkowanych na masową skalę, wyrobów piekarniczych.
Wraz z moją żoną podróżujemy regularnie pociągami na trasie Polska – Wielka Brytania. Przy tej okazji widuję różne rodzaje żywności przetworzonej, w wersji przystępnej w trakcie podróży. Mimo iż różnice zacierają się stopniowo na przestrzeni lat, w menu dostrzec ciągle można typowe polskie, niemieckie, belgijskie i angielskie pozycje. Opiszę jedną z nich – rogalik, który stara się wyróżniać z tłumu. Bez wątpienia, producent jest z niego dumny.
Rogalik ten zakupić można, podróżując wagonem nocnym na wielu trasach Europy kontynentalnej oraz w Wielkiej Brytanii. Można go znaleźć praktycznie wszędzie – zaprojektowany został tak, by mieć długą datę przydatności do spożycia i by można go było łatwo dystrybuować.
Tak więc, panie i panowie, pozwólcie, że przedstawię wam „KRISS’a” – wesoły rogalik z nadzieniem karmelowym. KRISS ma roześmianą buzię i piękne, białe zęby. Uśmiecha się do nas zapraszająco z plastikowego opakowania. Tak, jest coś takiego w „rozpływających się w buzi” croissantach, że trudno im się oprzeć. Jednak nasz rogalik nie należy do tej grupy.
Jako że nie należę do osób, które gustują w takich pakowanych produktach, zwłaszcza przed sprawdzeniem składu, postanowiłem mu się przyjrzeć. O dziwo opis był widoczny – nie tak jak w przypadku wielu podobnych produktów fast foodowych.
I oto co oferuje nam KRISS, wesoły rogalik:
„Mąka pszenna (wow!), nadzienie karmelowe 25%, cukier, częściowo utwardzone tłuszcze roślinne, woda, mleko w proszku*, żółtko w proszku*, emulgator (E475), zagęstnik (E461), substancja konserwująca (E202), aromat, margaryna, oleje roślinne, częściowo utwardzone tłuszcze roślinne (tłuszcz palmowy, olej z nasion bawełny, olej słonecznikowy, emulgatory (E471), lecytyna sojowa***, sól, substancje konserwujące (E202, E200), regulator kwasowości (E330), przeciwutleniacz (E307), aromat (tak – kolejny), barwnik (beta-karoten), cukier, gluten z pszenicy, drożdże, emulgatory (E471, E472), aromat, substancje konserwujące (E282, 270, E200), polepszacz mąki wypiekowej (E300).” Smacznego!
* Od krów karmionych GMO ** Od kur karmionych GMO *** Produkt GMO.

Do wszystkich pozostałych składników powinniśmy dodać jeszcze pozostałości pestycydów oraz mieszaninę syntetycznych substancji toksycznych w postaci „aromatów, konserwantów, zagęstników, utwardzonych tłuszczów roślinnych” i wiele więcej.
Cudownie KRISS! Wielkie dzięki! Ale jak im się udało zmieścić aż tyle w jednym małym croissancie? Cóż, z pewnością mamy tu dobry stosunek ilości do ceny…
KRISS jest przykładem produktu (nie odważyłbym się nazwać go żywnością) mającego długi okres przydatności do spożycia. I nie jest on wcale wyjątkiem! Nic z tych rzeczy – na rynku mamy tysiące podobnych wyrobów piekarniczych. Wiele z nich zawiera soję GMO, która nie jest wykazywana w składzie, nawet bez względu na fakt, iż w Europie producenci mają obowiązek wykazywać składniki GMO w żywności produkowanej komercyjnie. Uważajcie również na chleb – produkowane masowo chleby zawierają mnóstwo cudownych składników. Do głowy by wam nie przyszło nawet, co może znajdować się w czymś tak podstawowym, jak bochenek chleba.
Ogromna część przemysłu żywieniowego jest właśnie tym, czym jest – przemysłem. Tak jak mikroprocesory czy samochody, tutaj też z linii produkcyjnych schodzi tak zwana „żywność” naszpikowana czymś, co w zasadzie jest trucizną. Trucizny te spożywane w małych dawkach, nie zabiją cię od razu, tylko powoli, więc nie zauważasz, że umierasz. Ale wierz mi – jeśli na twoją dietę składają się wynaturzone i toksyczne, niebędące żywnością produkty, które znaleźć można na półkach większości supermarketów – umierasz. Dietę taką ma około 90% społeczeństw w świecie zachodnim.
Kiedy już wpadasz w taki kierat, kolejnym krokiem jest wydanie pozostałych pieniędzy z twojego budżetu żywieniowego na leki i suplementy, które przyniosą ulgę twoim przeciążonym do granic organom wewnętrznym. Tak, zgadza się – „Big Food” i „Big Pharma” to najlepsi przyjaciele. Rządy nie będą tu interweniować, ponieważ dochody są zbyt atrakcyjne, by rozważać narzucenie jakichkolwiek restrykcji.
Produkty spożywcze, niebędące tak naprawdę żywnością, są dzisiaj tak sprytnie zapakowane, że Edward Bernays, ojciec założyciel współczesnego PR-u, byłby z nich dumny. Jeśli nie wiesz, jak wygląda rzeczywistość, możesz nawet uwierzyć, że jesz coś, co jest dla ciebie dobre! Skorzystaj z moje rady i daj sobie spokój z KRISSem i milionem podobnych produktów. A jeśli chcesz żyć, w pełnym znaczeniu tego słowa, zacznij dostrzegać to, co wspiera ożywiony umysł, ciało i ducha. Nie tylko twojego, ale również Gai – i całego cyklu życia, który ją wspiera i podtrzymuje zarówno teraz, jak i przez całą wieczność.
Wszyscy mamy dwie opcje: poszukać prawdziwego jedzenia, prawdziwych rolników i prawdziwego życia lub utonąć w morzu pseudo-jedzenia i pseudo-życia, które doprowadzi jedynie do tego, że spełnią się słowa Henry’ego Kissingera: „Kontrolując żywność, kontroluje się ludy.”

…………………………………………
Julian Rose jest wczesnym pionierem rolnictwa ekologicznego w Wielkiej Brytanii, międzynarodowym aktywistą oraz pisarzem. Jest prezesem Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi. Jego najnowszą książkę W obronie życia można kupić w niezależnych księgarniach lub zamówić na www.julianrose.info